Pozornie wszyscy znamy ten temat i staramy się rozwijać w sobie jakość doceniania tego wszystkiego, co dobre. Szczególnie praktyka wdzięczności pozwala zauważać proste i drobne stany, rzeczy i sytuacje, które możemy ocenić jako pozytywne. Praktykowanie wdzięczności przynosi nam otwartość na dostrzeganie codzienności i wyciąganie z niej wszystkiego, co może wzmocnić nasze myśli w sposób korzystny dla nas, podnosząc nastrój.
Polecam wszystkim taką praktykę – najlepiej oczywiście wykonywaną każdego dnia. Tym razem rzecz nie w systematyczności, tylko w dawaniu sobie tego, co najlepsze. I podobnie, jak dostarczamy swojemu ciału najlepszy pokarm każdego dnia, aby było silne i zdrowe, tak samo warto dostarczać najlepszą energię swojej duszy i karmić swoje myśli docenianiem wszystkiego, co nas otacza. To proste: wystarczy wymienić po kolei wszystkie piękne i dobre rzeczy, poczynając od zdrowia, poprzez dach nad głową, pełną lodówkę, nową sukienkę czy sprawny komputer… Każdy z nas ma wokół siebie mnóstwo dobrych i pięknych rzeczy.
Pisałam już o tym, że warto mieć takie swoje magiczne miejsce, w którym trzymamy dobre książki, karty anielskie i inne szczęśliwe akumulatory dobrej energii. Sięganie każdego dnia do takiego miejsca jest najlepszym karmieniem swojego serca radością, pozytywnością i zadowoleniem. To tworzy też specyficzną moc w naszej aurze. Taką, która nas chroni przed nieprzyjemnościami. Pewnie nie ochroni nas przed wszystkimi lekcjami, bo niektóre trzeba odrobić, ale jakość życia z całą pewnością stanie się lepsza.
Pozornie i tylko pozornie wiemy, o co chodzi. W rzeczywistości – zapewne nawykowo – gubimy umiejętność cieszenia się tym, co w naszym życiu jest naprawdę dobre. Zagłębiamy się w zmartwienia, problemy, braki i pozwalamy, by trudne emocje rządziły naszym istnieniem. A to prędzej czy później prowadzi do rozczarowania lub nawet złego samopoczucia na poziomie fizycznym.
Zacznę od swojego przykładu. Zdarzyło mi się kiedyś zapomnieć o docenianiu w takim właśnie znaczeniu. To był zwykły dzień. Wcale nie negatywny i ja wcale nie byłam naburmuszona. Pamiętam, jak dziś, że była wiosna, świeciło słoneczko i kwiaty mocno pachniały. Cieszyłam się życiem i zachwycałam zielonymi listeczkami, które nieśmiało pokazywały się na gałęziach. To ważne, bo być może niektórym wydaje się, że albo jesteśmy nastawieni negatywnie albo pozytywnie i trzeciej opcji nie ma. Jest. Ta trzecia opcja nazywa się nawykowym błędnym działaniem, które psuje nam dobre nastawienie do świata i niweczy efekty właściwego myślenia.
Otóż w takim pięknym dniu, w którym praktykowałam radość – a jakże, od rana! – spotkała mnie przykrość. Taka drobna niemiła sytuacja, która popsuła mi humor. Wszyscy miewamy takie lekcje. Nie wpadłam w rozpacz z tego powodu, ale weszłam na chwilę w ciężkie emocje rozżalenia i rozczarowania. Nawykowo. Kiedy zorientowałam się, że nie warto psuć sobie całego dnia, energię miałam już bardzo nisko. Zrobiłam parę fajnych rzeczy, by ją trochę podnieść i poczuć się normalnie. A potem… wieczorem zamówiłam sobie u pewnej Pięknej Energii sen, który pomógłby mi zrozumieć, dlaczego spotkało mnie takie doświadczenie.
Moja Piękna Kochana Energia nie zawiodła mnie. Przyśniło mi się, że mieszkam za granicą, w wynajętym pokoju. Przyśniły mi się skromne meble, wspólna łazienka, samotność i zmęczeni ciężką pracą współlokatorzy. Nic strasznego. Zwykłe proste życie. Nie był to żaden koszmar, ale kiedy się obudziłam, doznałam olśnienia. I zrozumiałam to, co najważniejsze. Zrozumiałam, że mam cudowne, szczęśliwe życie, a drobne przykrości są tylko iluzją i zabawą niskich energii.
Nagle dostrzegłam, że nie muszę pracować na chleb za granicą, pomieszkiwać w wynajętym mieszkanku i być ciągle zmęczona. Doceniłam, że mogę robić to, co kocham. Doceniłam, że mieszkam w otoczeniu, które sama sobie urządziłam i jest bajecznie kolorowe. Doceniłam wspaniałego męża i cudowne córki, którzy są zawsze blisko mnie. Doceniłam szczęście, które jest mi dane dzięki temu, czym się zajmuję i czego uczę innych. Doceniłam setki rzeczy i spraw – nawet swój komputer i kolekcję ulubionych kryształów i minerałów. Wymieniałam te rzeczy po kolei uśmiechnięta i szczęśliwa. A na końcu pomyślałam o przykrości, która mnie spotkała i roześmiałam się na całe gardło. To nie było warte niczego więcej.
Kiedyś jedna z moich redaktorek napisała do Medium świetny artykuł. Był także o śnie, w którym autorka nie miała nóg. Kiedy się obudziła, z radością doceniała każdy krok i nawet to, że boleśnie uderzyła się w mały palec. Takie sny dostajemy właśnie po to, byśmy przestali narzekać i zamartwiać się drobnymi rzeczami. Abyśmy rozejrzeli się dookoła i zobaczyli, ile mamy wszędzie dobra, piękna i miłości. Bo wszyscy mamy dobre rzeczy. Jeśli nie mamy pieniędzy, to mamy zdrowe oczy i nogi. Jeśli nie mamy dobrej pracy, to mamy obok kogoś kochającego i troskliwego. Jeśli nie mamy zdrowia, to mamy mądre i wdzięczne dzieci. Jeśli nie mamy urody, to mamy pieniądze na zwiedzanie świata. Każdy coś ma, tylko nawykowo skupia się na tym, czego mu brakuje.
Jestem pewna, że doświadczamy tego wszyscy. Zapominamy o tym, co dobre, aby dawać energię zmartwieniom, roszczeniom, rozczarowaniom i oczekiwaniom. Byle drobiazg wytrąca nas z równowagi i tracimy cenne minuty na niepotrzebne emocje, zamiast cieszyć się każdą chwilą i zachwycać tym, co nas otacza. I wcale to nie oznacza – jak pisałam wcześniej – że cały dzień chodzimy smutni. O nie. Myślimy pozytywnie, śmiejemy się, uważamy że mamy prosperująca świadomość i dziwimy się niepomiernie, dlaczego przytrafia się nam jakaś przykrość. Im więcej w nas dobrych myśli, tym więcej szoku i niezadowolenia. Najbardziej boli przecież „upadek z wysokiego konia”. Rozżalenie i oburzenie zabiera nam całą energię. A przecież różne trudne doświadczenia są wpisane w nasze życie do samego końca. Bo całe życie jest szkołą i nie możemy jej zakończyć zanim nie zamkniemy oczu na dobre. Nasz duchowy wzrost zmienia co prawda jakość doświadczeń i zamiast wielkiego cierpienia doznajemy tylko drobnych przykrości. Ale to, jak na nie reagujemy, zależy już tylko i wyłącznie od nas.
Zauważam, że osoby, które pracują z Prosperitą i starają się myśleć pozytywnie, też czasem mają spadki właściwej uwagi. To naturalne. Ale zjawisko takie pokazuje, że przestajemy kontrolować nasze myśli, że nie dostrzegamy właściwego rytmu naszego rozwoju. Bo cóż z tego, że – jak w moim przykładzie – starałam się cieszyć życiem? Cóż z tego, że szybko podniosłam sobie nastrój do przyzwoitego poziomu, kiedy pozostałam w energii rozczarowania i… krzywdy. Analizując zdarzenie i szukając wzorca utknęłam w poczuciu rozżalenia na to, co mnie spotkało. I za co, skoro tak nad sobą pracuję? I chociaż nie było we mnie buntu i wierzyłam, że znajdę właściwą harmonię, to kręciłam się w kółko w niskich energiach. A wystarczyło powiedzieć sobie: to nic nie znaczy, mam cudowne życie pomimo takich drobiazgów.
Z jednej strony warto umieć być ponad to. Właśnie dlatego, że życie jest utkane z takich niewielkich szpileczek, które nas szkolą, trenują i sprawdzają poziom naszego rozumienia struktury wszechświata. A przecież umiejętność nie przejmowania się jest w pełni zależna od naszej praktyki i prawdziwej pozytywności. Zatem jeśli od lat zmierzamy wytrwale tą duchową drogą, to nie warto potykać się o proste lekcje. Czyli szukając wzorca – co słuszne – nie obniżajmy sobie energii.
Z drugiej strony natomiast jest to też praktyka codzienności. Jeśli każdy dzień zaczynamy od wypisania trzydziestu co najmniej rzeczy, za które jesteśmy wdzięczni, wówczas nie poddajemy się żalom i smutkom. Jeśli wypiszemy co najmniej trzydzieści pięknych cech, które doceniamy w sobie, to takie zjawisko jak przykrość raczej nas nie spotka. Bo tak działa wysokie poczucie wartości – tworzy przestrzeń miłości, szacunku i uwagi. I nawet gdyby ktoś coś złego zrobił czy powiedział, to w nas nie byłoby cierpienia czy żalu. Emocje przecież pojawiają się tylko wtedy, kiedy ktoś dotyka wewnętrznej rany – wzorca niskiej samooceny.
W moim doświadczeniu to też miało miejsce. Wówczas nie pisałam tego, za co jestem wdzięczna i wydawało mi się, że moja samoakceptacja jest na właściwym poziomie. Nie była. A przypomnę tutaj rzecz ważną – samoocenę należy pielęgnować i utrwalać cierpliwie jej poziom. On spada po każdym trudnym doświadczeniu. I chociaż wszyscy dookoła uśmiechają się do nas i poczucie wartości wydaje się być całkiem niezłe, to być może gdzieś tam jest jakaś luka, przez którą może wedrzeć się przykrość, zranienie, upokorzenie. Nie zapominajmy, że kochanie siebie i wdzięczność są zawsze na pierwszym miejscu, a dopiero potem jest wszystko inne. Docenianie samego siebie i docenianie piękna swojego życia tworzy cudowną przestrzeń, w której nie ma miejsca na cierpienie.