Obecnie mamy modę na bycie wysoko wrażliwym. Książki chwalące i poklepujące po pleckach ludzi, którzy często nie radzą sobie z emocjami, sprzedają się jak świeże bułeczki. Bo każdy lubi leżeć do góry brzuszkiem i słyszeć, że taki, jaki jest – jest całkiem dobry i wcale nie musi nad sobą pracować. Pułapka tkwi w tym, że oczywiście nikt nic nie musi, ale dla własnego komfortu powinien.
Zacznę od tego, że mamy prawo być tacy jacy jesteśmy. To słuszne, by zapewnić wrażliwca, że ma prawo odczuwać całą gamę emocji. Nikt z powodu swojej wrażliwości nie jest gorszy od innych. Jednak daleko idąca przesada błogosławienia ludzi za ich problem, jest przyzwalaniem na to, aby się niepotrzebnie męczyli. A wcale nie muszą. Mogą i powinni rozwijać emocjonalną inteligencję, aby sprawniej sobie radzić z życiem i tym wszystkim, co życie przynosi. Ukochanie swojego cierpienia nie usunie go z doświadczenia. Natomiast podniesienie ilorazu inteligencji emocjonalnej już tak. Wybierzcie sami, co dla Was lepsze.
Sama jestem osobą wysoko wrażliwą. To ma swoje ewidentne plusy – czuję więcej niż inni. Jestem bardzo empatyczna. Ponadto odbieram świat poza podstawowym postrzeganiem. Po zainicjowaniu 20 lat temu w Reiki moja sensytywność zaczęła wzrastać. Dzisiaj wiem i czuję rzeczy, które znajdują się poza moimi zmysłami. Nie jest to niezbędne do życia, czasem nawet bywa trudne, ale ogólnie jakoś tam się przydaje. Zatem zwiększona wrażliwość bezsprzecznie ma swoje zalety.
Niestety minusów jest więcej. Osoba wysoko wrażliwa cierpi stokroć bardziej niż przeciętny człowiek. To, co dla kogoś jest tylko przykrością, wrażliwca ustawia na granicy życia i śmierci. Ból emocjonalny bywa trudny do zniesienia. Ponadto proste trudności zbijają z nóg. Bo jak tu żyć, kiedy złamał się obcas w ulubionych bucikach? Ten żart jest znany wszystkim psychologom, którzy osoby nadwrażliwe ustawiają czasem w „syndromie primabaleriny”. Zwykli ludzie nazywają ich histerykami i cholerykami.
A naprawdę można inaczej. Można żyć względnie spokojnie, godnie i radzić sobie z rozmaitymi emocjami. Świadomość Prosperująca to zwykle bardzo wrażliwy człowiek. Ale mądry na tyle, by wiedzieć, że nadmierne „cackanie” się ze swoimi żalami i emocjonalnymi bólami to ślepa uliczka. Nie przyszliśmy na świat, by cierpieć. Zeszliśmy na Ziemię, by doświadczać miłości, radości, przyjemności, satysfakcji. Nadmierne przeżywanie wszystkiego wcale w tym nie pomaga. Wiem, o czym mówię, bo zanim się nauczyłam zarządzać emocjami, przytłaczały mnie i niszczyły całą radość istnienia. A wcale tak być nie musi.
Dojrzałość jest definiowana przede wszystkim przez umiejętność radzenia sobie z trudnymi zdarzeniami. Dojrzała osoba, kiedy złamie obcas, zanosi buty do szewca lub wyrzuca do kosza i kupuje nowe. Nie zajmuje się tym więcej niż potrzeba. Niedojrzała emocjonalnie osoba rozpacza albo przeklina godzinami, taplając się po uszy w negatywnych emocjach. Co to daje? Zamiast złamanego obcasa wstawcie sobie tutaj dowolny poważny problem. Zasada pozostanie niezmienna – człowiek dojrzały rozwiązuje problem. Niedojrzały – histeryzuje.
Nie wszystko da się rozwiązać czy naprawić. Wyobraźmy sobie inny przykład. Partner czy partnerka komunikuje nam, że kończy nasz związek i odchodzi do kogoś innego. Można oczywiście porozmawiać i sprawdzić, czy coś da się zrobić, ale załóżmy, że sprawa jest postanowiona. Dojrzała osoba może wieczorem wypłakać się w poduszkę czy wyżalić przyjaciółce, ale ogólnie podejmie spokojne kroki w celu poukładania spraw: podziału majątku, opieki nad dziećmi, rozwodu. Niedojrzała będzie krzyczeć pod niebo kładąc się krzyżem pod drzwiami, by nie wypuścić partnera z domu albo podcinać sobie żyły.
Emocjami zarządza wewnętrzne dziecko. Kiedy nasz iloraz inteligencji emocjonalnej jest niski, to oddajemy władzę nad swoim życiem temu dziecku. To ono histeryzuje, rzuca się na podłogę czy próbuje podcinać sobie żyły. To ono rzuca w złości przedmiotami. Jaki to ma sens? Wysoko wrażliwa osoba to ktoś, u kogo to wewnętrzne dziecko jest bardzo ważne i mocne. Najbardziej oczywista moja sugestia to świadome odebranie temu dziecku władzy i przejęcie jej przez wewnętrznego dorosłego – tę podosobowość, która kieruje się rozsądkiem, spokojem i akceptacją. Która rozumie, że życie nie jest z cukrowej pianki, a nasze oczekiwania nie zawsze są spełniane.
Wewnętrzne dziecko powinno być zadbane, czuć się kochane i bezpieczne – na pewno warto z nim świadomie pracować. Ale nie może rządzić naszym życiem. Wyobraźcie sobie salę operacyjną i chirurga, który nagle rzuca skalpel i woła: „nie, nie będę operował, bo się boję, strasznie się boję, ze mi się nie uda!”. Po czym rzuca się na podłogę i kopie w nią nogami. Wyobraźcie sobie samolot w powietrzu i pilota, który wstaje i tupie nogami: „nie będę pilotował, bo kawa mi nie smakowała, sami sobie pilotujcie, nie lubię was”. Tak wygląda władza oddana nadwrażliwemu wewnętrznemu dziecku. Dorosły panuje nad emocjami i działa najlepiej jak potrafi, pomimo lęku i tego, że nie wszystko mu się podoba.
Nadmierne chwalenie nadwrażliwości, to chwalenie rozhasanego, niemądrego, emocjonalnego dziecka. To oddawanie czci temu dziecku i często niestety oddawanie mu władzy nad swoim życiem. Osoba, która wpada w taką pułapkę, zamiast rozwiązywać mądrze swoje życiowe problemy, siedzi i rozczula się nad sobą, zachwycając się swoim bólem i ilością wylanych łez. Bardzo często tak właśnie rodzą się cierpiętnicy, którzy bywają dumni z własnej męki i licytują się w ogromie problemów.
Prosperująca Świadomość to człowiek, który szuka w życiu miłości, radości i szczęścia. Sukcesem dla niego jest takie działanie, które coś uzdrawia, usuwa bezpowrotnie jakiś ból, likwiduje jakieś cierpienie. Na tym moim zdaniem polega piękno i mądrość życia. Uważam, że jest to dostępne też dla osób wysoko wrażliwych. Są sposoby i metody, by wewnętrzny dorosły przejął władzę z rąk rozpłakanego wewnętrznego dziecka. Są metody na podnoszenie ilorazu emocjonalnej inteligencji. Są metody, by pomimo ogromnej wrażliwości cieszyć się życiem. To zawsze nasz wybór. Trzeba tylko zacząć od wyrzucenia wprowadzających w błąd lektur o tym, że roztkliwianie się nad własnym cierpieniem jest dobrą drogą. Nie jest. Warto być zwyczajnie szczęśliwym, a nie cierpiętnikiem.