W bogatym wachlarzu naszych rozmaitych relacji czasem trafiamy na ludzi, którzy nie umieją otworzyć się na nas i zobaczyć nas takimi, jakimi jesteśmy naprawdę. Najlepiej to dostrzegamy wtedy, kiedy się zakochujemy, kiedy zależy nam na jakiejś osobie, a ona traktuje nas jak powietrze. Może nas nawet lubić i uśmiechać się uprzejmie, ale kiedy spogląda na nas, to mamy wrażenie, jakby patrzyła poprzez nas na to wszystko, co znajduje się poza naszymi plecami.
Spotykamy to zjawisko także w innych osobach, z którymi nie łączy nas nic romantycznego, ale jesteśmy na tyle blisko ze sobą, że mamy prawo oczekiwać prawdziwego dostrzegania nas i naszej wartości. Tego, jakim człowiekiem jesteśmy i co sobą reprezentujemy. W kontakcie z takimi osobami możemy mieć poczucie, że jesteśmy niewidzialni, że nawet gdybyśmy byli utkani ze złota, to pewni ludzie i tak nie zobaczą naszego blasku. Wierzę, że każdy z nas tego doświadczył.
W moim doświadczeniu taką osobą była moja teściowa. Teść mnie bardzo lubił i cenił, dla teściowej byłam przezroczysta, ponieważ liczył się tylko brat mojego męża i jego rodzina. Była dobrym człowiekiem, ale tkwiła w swojej własnej bańce przekonań. Żyłyśmy w zgodzie. Jestem bezkonfliktowa, więc zwyczajnie zeszłam jej z drogi. Zrezygnowałam z zabiegania o jej sympatię czy uwagę, kiedy zrozumiałam, że choćbym była cesarzową całego świata, wielką boginią czy nawet samą Matka Boską, to i tak nie miało to dla niej znaczenia, bo byłam tylko żoną tego gorszego syna.
Jak wspomniałam – żyłyśmy w cichej zgodzie. Od czasu do czasu zapraszała nas na obiad i rozmawialiśmy o pogodzie albo o kotach, które zawsze bardzo lubiła. Nie interesowały jej ani nasze dzieci, ani nasze osiągnięcia. Nie interesowało jej, ile książek wydałam i czy odnoszę sukcesy rozsławiające nazwisko jej syna. Do dzisiaj z uśmiechem wspominam ten paradoks – kiedy ona zupełnie nie miała dla nas czasu ani ochoty by z nami się widzieć, wiecznie zajęta rodziną drugiego syna, ja byłam bardzo popularna w swoich kręgach. W tym czasie pisało do mnie mnóstwo osób, które będąc przejazdem we Wrocławiu bardzo chciały spotkać się ze mną bodaj na chwilę. Byłam rozchwytywana jako nauczyciel dobrego życia, jako Mistrzyni Reiki, jako autorka. I zawsze mnie to zastanawiało, że dla tak wielu ludzi byłam bardzo cenną znajomą, o którą się zabiega, a jednocześnie dla matki męża byłam tak bardzo „nikim”. Nie kimś złym, nie wrogiem – zawsze była uprzejma. Ale byłam dla niej przezroczysta.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ tacy ludzie niosą nam bezcenne lekcje. Pierwsza jest właśnie taka, by zawsze mieć czas dla tych, którzy nas dostrzegają i chcą być w naszej przestrzeni. Uważam, że pokrewieństwo czy powinowactwo nie ma tu zupełnie znaczenia. Często wśród obcych ludzi znajdujemy wiele przyjaznych dusz, które umieją nas naprawdę docenić. To ogromnie ważne, by umieć odsiać ludzi ślepych na nas od tych, dla których jesteśmy ważni. To my decydujemy, w kogo angażujemy swoją energię – angażujmy ją w tych, którzy nas widzą.
Druga lekcja to odpuszczenie. Bycie stale ignorowanym, pomimo że daje się z siebie bardzo dużo, powoduje gniew i rozczarowanie. Trzeba umieć to puścić poprzez logiczne zrozumienie, że nie jesteśmy dla każdego. To kwestia energetyki. Czasem stajemy przed kimś w całym swoim blasku, w pełni dobra, sympatii i miłości, a jednak w zamian nie przychodzi to samo, bo taka osoba jest w zupełnie innej wibracji. Można to sobie wyobrazić jak postrzeganie w innej skali. Istnieją specjalne gwizdki dla psów, słyszane tylko przez nie, zupełnie głuche dla ludzkiego ucha. Czasem jesteśmy właśnie jak dźwięk takiego gwizdka – niektóre istoty nas nie słyszą.
Ważne, by nie tracić przy tym poczucia wartości, ponieważ bycie przezroczystym nie oznacza, że z nami jest coś nie tak. Miałam i mam dobre życie, pełne sukcesów i pełne wspaniałych ludzi, którzy mnie cenią. Przykład mojej teściowej to tylko lekcja uznania prawa drugiego człowieka do własnych wyborów. Do dostrzeganie lub niedostrzegania tego, co uważa za ważne lub nieistotne. Myślę, że odeszła z tego świata niczego o mnie nie wiedząc, bo wiedzieć nie chciała. I to jej suwerenne prawo, które nie budzi we mnie żadnego gniewu. Żyłyśmy w zgodzie do końca, ponieważ nie oczekiwałam od niej więcej, niż mogła i chciała mi ofiarować.
Trzecia ciekawa lekcja płynąca z tego doświadczenia to uważność. To wnikliwe patrzenie oczami serca na tych wszystkich, których mamy wokół siebie. Przykład mojej teściowej uwrażliwił mnie na to, bym zauważała każdą osobę ze swojego najbliższego otoczenia. Bardzo pilnuję, by nie patrzeć przez ludzi, lecz prosto im w oczy. By doceniać i zauważać tych, którzy są blisko. Bez narzucania się, bez wchodzenia w cudze życie, ale jednocześnie z szacunkiem dla wszystkich człowieczych osiągnięć. Nigdy nie miałam z tym problemu, mam po prostu inną naturę niż matka mojego męża, ale mimo to daję temu uwagę. I polecam wszystkim, by otworzyli serca na tych, którzy potrzebują ich uwagi bądź poświęcenia chwili czasu. Dobro wraca.
Czwarta lekcja jest zapewne oczywista dla każdego – mając dwie córki staram się żadnej nie wyróżniać i każdej dawać maksimum miłości. Również nie stanowi to dla mnie wyzwania, ponieważ moje córki są dla mnie cudem samym w sobie. Ale moje serce jest na tyle wielkie, że każda się tam zmieści razem ze swoimi partnerem. Dostrzegam i doceniam tych mężczyzn, którzy im towarzyszą. Zyskałam dzięki nim synów i wierzę, że nie jestem złą teściową, bo chyba obaj mnie lubią. Obie moje córki są dla mnie jednakowo kochane.
Przyznam – trudno mi zrozumieć ludzi, którzy wyróżniają jedno dziecko albo jednego wnuka, kosztem innych. To energetycznie okrutne i u wrażliwych osób może powodować traumy. Miewam takie klientki, których problemy zaczynają się w dzieciństwie, w którym faworyzowanie rodzeństwa stworzyło koszmar bycia odrzuconym. Dziecko nie rozumie tej ułomności dorosłych, którzy wybierają sobie jedno do kochania bardziej. O ile w miłości romantycznej nie możemy się zmusić do miłowania kogoś, do kogo nic nie czujemy, o tyle w miłości macierzyńskiej, brak uczuć do jednego z dzieci jest wypaczeniem.
Ta ułomność jest zasilana niewłaściwymi poglądami. Energia płynie za myślą. Jeśli jesteśmy w stanie wykreować myślą nowy dom czy nową pracę, to tym bardziej, bez większego wysiłku jesteśmy w stanie otworzyć serce na to „mniej kochane” dziecko. Trzeba tylko się postarać. Czasem przyczyną jest jakieś zachowanie czy postępek tego dziecka. Wówczas mamy do czynienia z ważna karmiczną lekcją, w której mamy nauczyć się wybaczać i odpuszczać, a potem otwierać serce na prawdziwe kochanie. Wbrew pozorom nie wszystkie matki umieją kochać – to istotne dla duszy zadanie nauczyć się miłości do dziecka.
Znam taką historię, w której matka faworyzowała syna kosztem córki. Nieprzypadkowy los tak pokierował ich życiem, że ów kochany syn ciężko zachorował i zmarł młodo, nie pozostawiając po sobie żadnej żony ani potomstwa. Po wielu latach żałoby matka wreszcie otworzyła się na uznanie i pokochanie córki. Do tego poprowadziła ją ta koszmarna lekcja. Czy naprawdę potrzebujemy takich ciężkich doświadczeń? Moim zdaniem lepiej świadomie otwierać swoje serce i kochać każde dziecko z równą mocą, niż czekać, aż życie nie pozostawi nam wyboru.
A wracając do głównego wątku tego artykułu, czyli bycia niedostrzeganym, mam jeszcze taką refleksję, że dla wielu ludzi bycie przezroczystym stanowi pewną niesprawiedliwość. Czasem chcemy, żeby życie toczyło się jak w bajce, gdzie dobro jest nagradzane, zło karane i wszystko dzieje się adekwatnie do zasług. Życie nie jest adekwatne! Nigdy nie było. Życie to zbiór lekcji wybranych przez duszę. Jeśli mamy nauczyć się akceptować wybory innych, to musimy doświadczyć czegoś, co jest dla nas przykre. Miłe nam wybory nie są przecież żadnym wyzwaniem.
Czasem mamy też w tym lekcje wybaczania, tolerancji, a wreszcie podnoszenie poczucia wartości. Nie ulega kwestii, że kiedy kochamy siebie, bycie przezroczystym nie boli nas, tylko raczej dziwi. Człowiek, który spogląda na nas niewidzącym wzrokiem jest po prostu ciekawym przypadkiem. Nie budzi w nas gniewu jego wybór. Szanujemy to, że decyduje inaczej i pamiętamy o tym, że nie jesteśmy dla wszystkich i dla każdego. Naprawdę ludzka różnorodność jest fascynująca, a zróżnicowanie wibracji jest czymś, co warto zauważać i rozumieć. Jeśli chcemy żyć jak w bajce, to nie zapominajmy, że w naszej bajce nie zmieszczą się wszyscy. Niektórzy zawsze pozostaną poza jej granicami i na zawsze będą „z innej bajki”.