Jednym z ciekawszych aspektów przebudzenia jest umiejętność wyciszenia umysłu. Mówią o tym wszyscy duchowi nauczyciele. Właśnie po to stosujemy w pracy nad sobą medytacje i mantry. Oczywiście medytacje mają też inne dobroczynne działania, więc ze wszech miar warto się ich nauczyć, ale to wyciszenie umysłu zaczyna wysuwać się na plan pierwszy, kiedy mówimy o przebudzeniu.
Nasz umysł bez przerwy „gada”. Proszę się nie obrażać o to – dotyczy to wszystkich. Ludzie, którzy nie ćwiczą umysłu, noszą w sobie wielkiego gadułę, który cierpi na słowotok. Gaduła opowiada bez przerwy różne rzeczy, zadaje pytania, zamartwia się, przypomina rozmaite stare i nowe historie i zajmuje nas tym gadaniem bez przerwy. Nawet pod prysznicem i w toalecie. Milknie dopiero wtedy, kiedy zasypiamy. Przywykliśmy do tego i na co dzień korzystamy z tych wszystkich informacji, którymi gaduła nas zalewa.
Tymczasem pod spodem, pod rozgadanym umysłem jest cudowna uzdrawiająca cisza. A pod tą ciszą znajdziemy Wszystko Co Jest. Jesteśmy jednością z całym wszechświatem. To połączenie nie może być niezauważone – to byłoby co najmniej dziwne. To jak mieć rękę i nie czuć własnych palców. A jednak… najczęściej nie czujemy nikogo i niczego poza nami samymi, ponieważ to odczucie zagłusza świadomy umysł. Jego gadanie chroni nas i izoluje od Wszystkiego Co Jest. Ma to sens, dopóki nie jesteśmy przebudzeni.
Praktykowanie medytacji pozwala wyciszyć gadający wiecznie umysł. Kiedy wreszcie zamilknie, usłyszymy głos Boga, dotkniemy wieczności i uzyskamy wgląd w esencję wszechświata. Poczujemy swoją boskość, rozpoznamy własną istotę i zrozumiemy, Czym W Istocie Jesteśmy. Wszystkie odpowiedzi znajdują się po drugiej stronie ciszy. Nie ma zatem przebudzenia bez ciszy, ponieważ dopiero ona odsłania to wszystko, czego tak uporczywie poszukujemy w książkach i na kursach.
Jedną z przykładowych ścieżek, która stosunkowo szybko prowadzi do oświecenia, są buddyjskie praktyki. One właśnie pozwalają wyciszyć umysł i sięgnąć do takiej energetyki, która prowadzi nas do tego, co jest poza ciszą. Buddyjscy nauczyciele perfekcyjnie dopracowali techniki, układające naszą energię duchową w najbardziej optymalny sposób. Zapewne nie jest to jedyna taka dobra ścieżka, jest ich więcej. Każdy powinien wybrać sobie to, co dla niego najlepsze, ponieważ jesteśmy różni i nie będzie nas wszystkich satysfakcjonować czy rozwijać to samo. Jednak piszę o tym, bo to właśnie praktyka duchowa przynosi efekty, a nie dyskusje czy książki.
Oczywiście książki bezsprzecznie warto czytać – szczególnie gorąco polecam Eckharta Tolle, który pięknie mówi o sensie ciszy i tym wszystkim, co kryje się za nią. Warto też uczestniczyć w rozwojowych warsztatach czy dyskusjach, dzięki którym wymieniamy się doświadczeniami. Tu szczególnie polecam takiego sympatycznego pana, który nazywa się Mooji. Rzecz jednak w tym, że książki i kursy czy rozmowy karmią świadomy umysł. Tego wiecznego gadułę, który dostaje kolejną pożywkę do trajkotania, rozkminiania i wątpliwości. Dopiero praktykowanie ciszy pozwala dotknąć i urzeczywistnić to, czego tak pragniemy.
Dla tych, którzy są na ścieżce do przebudzenia, kwestia ciszy może być też sprawdzianem tego, na ile opanowali swój umysł, poprzez zweryfikowanie, czy umieją pozostać bodaj przez kilka minut nie myśląc o niczym. To prosty test. Zwróćmy też uwagę, że umysł dysponuje boskimi mocami. Praktykowanie ciszy i umiejętność wyłączenia „gaduły” na zawołanie, to odblokowanie dostępu do ogromnych możliwości. Dlatego właśnie osoby przebudzone często umieją zrobić coś, co wymyka się logice, jak chodzenie po wodzie.