Prawda jest przereklamowana. Powiela się w memach, przysłowiach, cytatach tak często, jakby miała rzeczywiście wielkie znaczenie. Być może samo słowo stało się modne dla wszelkich mówców motywacyjnych i duchowych nauczycieli, ale ludzie przez to wcale się nie zmienili. Prawdomówni robią swoje, a kłamcy jak kłamali, tak kłamią. To pewne wzorce wdrukowane w naszą podświadomość określają, na ile trzymamy się rzeczywistości, na ile fantazjujemy lub – mówiąc oględnie – z ową prawdą mijamy się i to szerokim łukiem. Wzorce to nie kłopot, każdy można wymienić na lepszy, bardziej korzystny. Jest sporo skutecznych metod. Trudniej jednak orzec, co jest naprawdę dobre, bo moim zdaniem żadna wersja nie jest idealną receptą na szczęście.
Nie namawiam do kłamstwa. Nikt nie lubi kłamczuchów i życie z nimi jest upiorne. Jeśli ktoś zmaga się z tego typu bliską osobą, polecam znakomity podręcznik Susan Forward “Gdy twój partner łże jak pies”. Doskonale napisana książka pomoże zrozumieć pewne toksyczne mechanizmy i podpowie, jak postępować z kimś, dla kogo prawda jest totalną abstrakcją.
Dla mnie nie jest. Uważam jedynie, że nie zawsze powinna być wygłaszana z patosem i nie wszystko należy mówić. Zacznę od bycia taktownym człowiekiem. Jeśli moja przyjaciółka ubierze się strasznie dziwnie i wygląda jak pracownica agencji towarzyskiej w trakcie szukania klienta, to nie chcę mówić jej prawdy, czyli tego co faktycznie myślę. Szukam delikatnych słów, by dyplomatycznie zasugerować jej zmianę wyglądu. A jeśli nie zechce, to po raz kolejny nie chcę przedstawiać jej swoich wniosków. Pozostawiam ją z jej wyglądem, bo ma do niego prawo. Patrząc z boku – ukrywam prawdę, czyli kłamię z premedytacją. Jednak moim zdaniem wygłoszenie prawdy nie przyniesie niczego dobrego, a jedynie zrobi komuś przykrość.
Można oczywiście pofilozofować, że to, co mi się nie podoba wcale nie musi być straszne i moje zdanie wcale obiektywną prawdą nie jest. Wychodzę jednak z założenia, że prawda jest odwzorowaniem rzeczywistości. A w tym przykładzie rzeczywistość, to moje myśli. Człowiek taktowny nigdy nie mówi wszystkiego, co mu się w myślach pojawia. Starannie dobiera słowa, ponieważ liczy się z uczuciami innych. Tak, ludzie mają uczucia, gdyby ktoś zapomniał. Zranienie kogoś w myśl szczerości jest dla mnie niedopuszczalne. Można to zrobić w imię wyższego dobra – jasne, ale nie wyłącznie dla zasady: “bo ja zawsze mówię, co myślę”. To byłby przejaw niedojrzałości i egoizmu.
Istnieje też coś takiego jak “kłamstwo dla dobra sprawy”. To już nie jest przemilczenie, lecz podanie informacji niezgodnej z rzeczywistością. Pierwszy raz poznałam tę jakość, kiedy byłam dzieckiem i moja mama poprosiła mnie, żebym odwiedzając babcię powiedziała, że już jadłam obiad. Były żniwa, babcia była zapracowana i umęczona, ale jak zwykle przywitała nas pytaniem, czy nie jesteśmy głodni. Skłamałam i wiedziałam, że postąpiłam właściwie. To doświadczenie nauczyło mnie, że nic nie jest czarne ani białe. Nauczyło mnie też, że ważny jest człowiek, a nie zasada. Ważne, by liczyć się z dobrem drugiej osoby, a prawdomówność ma służyć nam, ludziom, a nie my jej. I nie może to stać się żadnym wytłumaczeniem dla powszedniego egoistycznego kłamczucha.
Wrócę jednak do przemilczeń, ponieważ są takie tajemnice które chronią dobro. Obserwuję często, jak jedno niepotrzebne wyznanie niszczy ludzkie losy. Zazwyczaj temat jest kontrowersyjny, bo kiedy sekret wychodzi na jaw, osoby okłamywane mają pretensje i głośno krzyczą, że wolą złą prawdę od słodkiego oszustwa. To iluzja. Nadmuchana iluzja, którą wmawiamy sobie, że jesteśmy bardzo porządni i uczciwi, bo popieramy prawdę. Często decyduje ciekawość i zachłanna potrzeba, by wszystko wiedzieć, by nic nie działo się poza nami. Brak poczucia bezpieczeństwa? Lęk przed odrzuceniem i brakiem akceptacji? Lęk przed ośmieszeniem? Potrzeba kontroli?
Nie mam z tym problemu. Doświadczyłam, nie teoretyzuję. Patrząc z perspektywy czasu myślę, że o wielu rzeczach wolałabym nie wiedzieć, wielu wolałabym nie widzieć. Byłabym bardziej szczęśliwa, a na pewno uniknęłabym wylanych łez. Umiem się do tego przyznać, bo moje poczucie wartości nie czuje się naruszone przez to, że ktoś, coś, poza moimi plecami… To jego problem. Kocham siebie i szanuję na tyle mocno, że to, co inni robią przeciwko mnie w tajemnicy przede mną w ogóle mnie nie obchodzi. Niech sobie robią, niech sobie gadają. Wiem, ile jestem warta, po co zatem mam słuchać cudzego negatywnego zdania, z którym na pewno się nie zgodzę? Po co mam zajmować się ludźmi, którzy mnie nie lubią?
Czasem lepiej nie wiedzieć o tym, co może dramatycznie obrócić wszystko w ruinę. Naprawdę. I pierwszy lepszy przykład, trochę z sufitu… Wyobraźmy sobie, że czyjś mąż na jakimś służbowym wyjeździe pod wpływem alkoholu prześpi się z inną kobietą. Oboje tego żałują i chcą o tym zapomnieć, konsekwencji nie ma. Mąż taki wraca skruszony do żony, milczy, ale kocha ją dwa razy bardziej i dwa razy bardziej dba o rodzinę. Szczęśliwie dożywają późnej starości oni, a następnie ich dzieci i wnuki.
A teraz inna wersja. Wiarołomny mąż po powrocie skruszony przyznaje się żonie, że zbłądził. Mądra żona pocierpi, ale zrobi wszystko, by wspólnymi siłami uratować związek. Jednak zapłaci za odkrycie tej tajemnicy wieloma nieprzespanymi nocami i hektolitrami wylanych łez. Ta mniej mądra po wielkiej awanturze wystąpi o rozwód. Znam takie panie, które ponad miłością stawiają prawo własności do drugiego człowieka, który w istocie (warto pamiętać) przedmiotem nie jest. Rozwód i pretensje działają traumatycznie nie tylko na małżonków, ale także i na dzieci, a potem na kolejne pokolenia. O ile będą, bo dzieci z rozbitych dramatycznie związków boją się zakładać swoje rodziny. Dzieci uczą się przez przykład. Awantury i dramaty rodzą kolejne awantury i dramaty. A wystarczyło zamknąć buzię i wielopokoleniowa rodzina żyłaby szczęśliwie.
Cokolwiek sobie pomyślicie Kochani Moi, moim zdaniem nic strasznego się nie stało. Zdecydowanie dla siebie wybieram pierwszą wersję, ponieważ nie osądzam ludzi. Każdy z nas jest pełen słabości, ideałów nie ma. Rozumiem też, że takie doświadczenie nie dotyka nikogo przypadkiem, zawsze jest jakaś przyczyna, daleka więc jestem od potępiania. Wiarołomni partnerzy często przyznają się do złego postępku głównie po to, aby uwolnić się od poczucia winy. Wyrzucenie z siebie takiej sprawy przynosi ulgę, ale tylko wyznającemu błąd. Ta druga strona dostaje po głowie obuchem. A czy musi? Taka historia to nie to samo co wielki pozamałżeński romans i zrodzone z tego dzieci. Nie jest warta stresu. Gdyby mnie to spotkało – nie chcę wiedzieć.
Wybieram też pierwszą wersję dlatego, że zawsze zadaję sobie pytanie: co przyniesie więcej Dobra? W podanym przykładzie odpowiedź jest jednoznaczna. I jakkolwiek kontrowersyjnie to zabrzmi, Dobro jest dla mnie zawsze ważniejsze niż prawda. Moja Babcia mawiała, że “czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”. I nie zamierzam w tym miejscu bronić czy usprawiedliwiać wiarołomnego męża – to osobny temat. Rzecz w tym, że w takim przykładzie dramat zaczyna się od wyznania prawdy, podczas kiedy jej zachowanie dla siebie chroni przed cierpieniem.
Jest taka piękna opowieść. Do mistrza przybiegł zaaferowany człowiek i zawołał:
– Mistrzu, posłuchaj mnie, koniecznie muszę ci coś powiedzieć o jednym twoim uczniu…
Mistrz wyciągnął dłoń stanowczo i przerwał mu:
–Zaczekaj – powiedział. – Czy to, co chcesz mi powiedzieć, przyniesie coś dobrego dla mnie?
– Ależ nie! Ja właśnie, chcę ci powiedzieć, czego się dowiedziałem…
– Zaczekaj – powtórzył mistrz. – Czy to, co chcesz powiedzieć, przyniesie coś dobrego dla ciebie?
– Och nie, ja przecież chcę powiedzieć coś o twoim uczniu…
–Zaczekaj. Czy to przyniesie coś dobrego dla tego ucznia?
– Nie, wręcz przeciwnie.
– A czy to przyniesie coś dobrego dla kogoś innego?
– Nie, raczej nie.
– W takim razie nic nie mów. Po co? Mówmy tylko to, co niesie coś dobrego.
Uwielbiam tę opowieść, ponieważ oddaje dokładnie moje nastawienie do tego, co przekazuję. Prawda jest dla mnie tylko pustym słowem, podczas gdy Dobro i Miłość są często celem samym w sobie. Jestem przeciwna mówieniu tego, co nie niesie w sobie pozytywów, o ile nie jest to do czegoś potrzebne. W artykule Tajemnica opisuję sytuację dokładnie odwrotną, w której zatajenie prawdy doprowadziło do nieszczęścia. Bo rzecz nie w tym, by stale zatajać czy kłamać lub zawsze mówić prawdę. Rzecz w tym, by wypowiadać słowa świadomie. By zadawać sobie pytanie: co powiedziałaby miłość w tej sytuacji? Lub jak w przypowieści: czy powiedzenie prawdy przyniesie komuś dobro czy może właśnie zachowanie czegoś dla siebie ochroni przed cierpieniem? Nie ma jednej recepty na życie. Byłoby one zbyt proste. A nasz rozwój polega na tym, by każdego dnia dokonywać suwerennych wyborów, stawiając sobie za cel Dobro, a nie zasadę.