Wszechświat jest w harmonii, często to powtarzam i naprawdę w to wierzę, kiedy doszukuję się w wydarzeniach drugiego dna. Wiara tego rodzaju bardzo pomaga, szczególnie wtedy, kiedy dzieją się rzeczy nieciekawe i niemiłe. Jakieś kataklizmy, epidemie, pożary. Zamiast denerwować się i krzyczeć, można wziąć głęboki oddech i wiedzieć, że wszystko minie. Można robić to, co trzeba: pomagać, ratować, wspierać wiedząc, że czasem właśnie po to dzieją się straszne rzeczy, żeby ludzie otwierali swoje serca.

Dzisiaj chcę skupić się na sytuacjach jednostkowych, a nie globalnych. Bo człowiek cierpi czasem z powodu drobiazgów. A nawet jeśli słowo „cierpi” wydaje się za mocne, to każda inna trudna emocja sprawia, że przestajemy wierzyć w tę harmonię. Często spotykam się z osobami, które mają „pecha” albo z sytuacjami, które nazywam „złośliwością losu”. Każdy z nas doświadczył złośliwości losu. Każdy bez wyjątku. Chociaż nie każdy robi z tego dramat, każdy wie, że to zjawisko istnieje. Jak ma się złośliwość losu do harmonii wszechświata?

Wszystko jest zawsze dokładnie tak, jak być powinno. Nawet jeśli sytuacja nam się nie podoba, jest w pełni zgodna z Prawem Przyciągania. Posłużę się pierwszym z brzegu przykładem. Kiedy prowadziłam szkolenia w różnych miastach Polski, zdarzało się, że chorowałam akurat w dzień wyjazdu. Albo już po wyjeździe, gdzieś w hotelu. Kiedy siedziałam spokojnie w domu, nie chorowałam. Problem pojawiał się wtedy, kiedy potrzebowałam siły i dobrego samopoczucia, by bez problemu poprowadzić wykład.

Nie zawsze rzecz jasna. Czasem. Ale mam na koncie szkolenia z bólem zęba, z silnym zatruciem żołądka, z gorączką powyżej 38 stopni, z katarem… Tupałam wtedy nóżkami i pytałam: „dlaczego teraz?” Przecież mogłam spokojnie pochorować w domu przed lub po. Znają też podobne uczucie panie, które dostają nieplanowany przyspieszony okres właśnie wtedy, kiedy wyjadą na ekscytująca wycieczkę lub na plażę pod palmy. Kobieca dolegliwość niektórym skutecznie obrzydza całą przyjemność z odpoczynku.

Tego typu „złośliwość losu” wynika przede wszystkim z lęku. Może on być mniej lub bardziej świadomy. Może też być zupełnie niezrozumiały i głęboko upchany kolanem w podświadomości. Specjalnie wybrałam czytelny przykład, który pokazuje, że pojawia się to, czego najbardziej nie chcemy. Nieplanowany okres w czasie wymarzonej wycieczki, obezwładniająca choroba w czasie intensywnego wysiłku to jest to, czego najbardziej sobie nie życzymy. A skoro sobie nie życzymy, to prawdopodobnie wpisujemy sobie program: „żebym tylko nie zachorowała”, „żebym tylko nie dostała okresu”.

Wszechświat nie słyszy słowa „nie”. Nasza podświadomość kreuje wydarzenia opierając się na tym, co mocno wibruje emocją lęku. Obawa, żeby tylko nie stało się „to właśnie”, staje się kluczowym programem do realizacji. Częstotliwość takich wydarzeń jest wprost proporcjonalna do siły naszego lęku. Ale również do podobnych wydarzeń, które już miały miejsce. Jeśli często nam się coś takiego zdarza, kodujemy w sobie, że „mamy pecha”. Że lepiej nawet nie planować nic, nie cieszyć się, bo i tak wydarzy się coś, co wszystko zepsuje. „Pech” jest mocno zakotwiczonym programem powtarzających się problemów, które tak mocno wpisują się w życie, że wręcz… czekamy na nie, wiedząc, że muszą, po prostu muszą się wydarzyć. A myśl kreuje rzeczywistość – wydarzają się.

Nie każdy ma „pecha”. Czasem są to pojedyncze wydarzenia lub tematy. Kiedy cieszymy się na jakiś wyjazd czy szkolenie z fajnymi ludźmi, to możemy oprócz radości uruchamiać lęki: „żeby tylko nie zachorować, bo to wszystko zepsuje”. Ponieważ już kiedyś tego doświadczyliśmy. Choroba utrudniła nam życie. Okres uniemożliwił korzystanie z dobrodziejstwa wczasów pod palmą. Albo spadł deszcz i wszystko zepsuł. Albo zgubiliśmy portfel i zamiast się cieszyć, płakaliśmy. Życie zaskakuje w sposób miły lub niemiły. Jeśli obrazimy się na życie, zakotwiczamy taki właśnie program.

Jak zwykle kluczowe są emocje. Pewne rzeczy po prostu się dzieją. Kiedyś los zaskoczył mnie brakiem powrotnego pociągu do domu znad morza. Byłam zmuszona siedzieć kilkanaście godzin dłużej w obcym mieście. Potraktowałam to jako prezent od losu i zrobiłam sobie długą wycieczkę. Pozwiedzałam, porobiłam zdjęcia, przeczytałam książkę, wykonałam kilka zaległych telefonów do przyjaciół. Dobrze się bawiłam. I nigdy więcej mi się to nie przydarzyło. Nie zbudowałam negatywnego wzorca, tylko wzorzec dobrej zabawy. Bawię się więc dobrze na wyjazdach.

Z kolei choroby działają na mnie obezwładniająco. To mój program, wypełniający mnie niezmiennie lękiem, wpisany od urodzenia. Prawdopodobnie karmiczny. Dzisiaj z tym pracuję, uwalniam i uzdrawiam, ale przez wiele lat towarzyszyła mi niekorzystna matryca. Polegała na tym, że kiedy dostawałam propozycję ciekawej przygody, wyjazdu lub szkolenia, pierwsza myśl, która pojawiała się obok ekscytacji to było: „żebym tylko nie zachorowała”. Nic zatem dziwnego, że tyle razy doświadczałam właśnie takich nieprzyjemności.

Ale warto też wiedzieć, że trudność pojawia się tylko wtedy, kiedy mamy siłę ją pokonać. Nie ma przypadków. Harmonia wszechświata przejawia się tutaj dobraniem lekcji, która nie tylko pokazuje nasze ukryte lęki, ale również nasze ukryte moce. Za każdym razem, gdy dopadła mnie choroba, doprowadziłam szkolenia do końca i zrobiłam to dobrze. Zdumiewające, gdy patrzę z perspektywy czasu, ale nigdy nie wzięłam zwolnienia, nigdy nie zostawiłam moich studentów samych z powodu choroby. Miałam i zapewne mam w sobie więcej mocy niż można sobie wyobrazić.

Za każdym razem Reiki stawiała mnie na nogi. Jedną z ważnych dla mnie lekcji była właśnie wiara w możliwości tej wspaniałej energii. W takich sytuacjach mogłam docenić bardziej tę cudowną metodę uzdrawiania i do ogromnej ilości pozytywnych dowodów dołożyć kolejny. W ten sposób zobaczyłam, że sens „złośliwych prztyczków od losu” działa nie tylko poprzez wzmacnianie mnie samej i mojej wiary w swoje możliwości. Działa też dla dobra moich przyszłych uczniów, którym kiedyś po latach pokazuję, jak można wykorzystać Reiki i jak można postawić samą siebie na nogi.

To tylko przykład. Możecie doświadczać rozmaitych „złośliwości losu”. Może Was zaskakiwać niemiło brzydka pogoda, czyjś przyjazd, awaria samochodu, zgubienie dokumentów, problem z komputerem lub drukarką, kiedy bardzo spieszycie się z przygotowaniem czegoś ważnego. Każde rozpaczliwe: „dlaczego akurat teraz?” jest sygnałem, że właśnie los zaczyna Was testować i wyciągać na powierzchnię rozmaite lęki. Ale też chce Wam pokazać, jak wiele macie w sobie siły i na ile Was stać. Czasem są to prozaiczne lekcje spokoju, wyjścia poza emocje, akceptacji innej osoby, tolerancji. Każdy ma swoje lekcje do przerobienia i każda złośliwość losu dopasowuje się do indywidualnych potrzeb rozwoju. Wszystko jest w harmonii.

Bogusława M. Andrzejewska
Bogusława M. Andrzejewska

Promotorka radości i pozytywnego myślenia, trenerka rozwoju osobistego i duchowa nauczycielka. Pisarka i publicystka, Redaktor Naczelna elektronicznego magazynu „Medium”. Autorka wielu poradników rozwoju. Astropsycholog i numerolog oraz konsultantka NAO. Prowadzi szkolenia na temat wiedzy duchowej i prosperity. Pracuje z Aniołami, robi odczyty w Kronikach Akaszy. Jest nauczycielką Reiki i miłośniczką kryształów, kotów oraz drzew. W wolnym czasie pisze wiersze.

Artykuły: 640
0
    0
    Twój koszyk
    Nie masz żadnych produktówPowrót do sklepu