Jola pracuje w dobrze prosperującej firmie informatycznej i ma bardzo ładna pensję. Odwiedzając swoją babunię, stara się kupić jej dobre owoce i coś słodkiego. Kiedy się żegnają, babcia niezmiennie wciska Joli do ręki wymięte 20 zł. Dla staruszki to dużo, bo ma malutką rentę, z której nie zdołałaby się utrzymać, gdyby nie pomoc dzieci. Jednak Jola z radością przyjmuje pieniądze i całuje babunię w pomarszczone policzki. Bo Jola zna zasady energetyczne, które rządza Wszechświatem. Wie, że przyjmując z wdzięcznością tę niewielką dla niej kwotę, obdarowuje babcię wszelkim potrzebnym starowince dobrem.
Jeśli kiedykolwiek obdarowałeś drugiego człowieka czymś cennym czy bardzo mu potrzebnym, to przypomnij sobie tą chwilę i pomyśl, jak przyjemnie wtedy się czułeś. Ta radość i satysfakcja z wykonania dobrego uczynku jest wzmocniona napływającą dobrą energią, która podnosi ci nastrój. Ten proces zachodzi zawsze, ilekroć obdarowana osoba przyjmuje z wdzięcznością to, co jej ofiarowujesz. Biorca uruchamia tzw. „przepływ energii”, co powoduje, ze dawca w momencie dawania sam zostaje obdarowany.
Dlatego nie powinniśmy odmawiać, kiedy ktoś chce nam coś sprezentować: upominek, pieniądze, dobre słowo, pomoc czy pochwałę. Wyjąwszy łapówki, każdy dar jest okazja uruchomienia „przepływu” i obdarowania tego, który jest dla nas w tym momencie hojny. Pisząc te słowa wiem, jakie to trudne, bo każdy lubi dawać, a przyjmować niewielu potrafi. Ilekroć ktoś proponuje nam pomoc, natychmiast ze skrępowaniem odmawiamy, choć czasem ciężko jest nam się zmagać z trudnym zadaniem. Jednak nie chcemy przyjąć wsparcia. Dlaczego? Najczęściej z dwóch powodów – z lęku przed koniecznością odwdzięczenia się lub z przykrego poczucia, że zabierzemy komuś jego czas lub pieniądze, zubożmy go. W chwili, kiedy uświadomisz sobie, ze ilekroć z radością przyjmujesz pomoc, pieniądze czy prezent obdarowujesz swojego dobroczyńcę, wszystkie wątpliwości znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bo biorąc – dajesz, nie musisz zatem zastanawiać się nad formami odwdzięczania się, ani tym bardziej nad tym, co traci. Bo nie traci, lecz zyskuje.
Kwestia uruchamiania przepływu nie dotyczy wyłącznie dobrego samopoczucia. To tylko wewnętrzny objaw uruchomienia pewnego procesu. Dawca włączony w przepływ zostanie tez obdarowany przez los innymi wymiernymi korzyściami. Każdy z nas słyszał często powtarzane przez nauczycieli stwierdzenia, że ofiarowane dobro wraca do nas zwielokrotnione. Zatem babcia Joli dostanie prezent od Wszechświata za każde 20 zł, które z życzliwością serca daje swojej wnuczce. To mogą być przedmioty lub serdeczna pomoc sąsiadki, a nawet wyjątkowo dobry lekarz, który pojawi się w najwłaściwszym momencie. Jola wie o tym, dlatego bez wahania przyjmuje od swojej babci pieniądze, a babuni oczy śmieją się z radości, że mogła obdarować swoją ukochaną wnusię.
Z dawaniem problemu nie mamy, lubimy być mili i dobrzy. To podnosi nasze poczucie wartości. Jakże czujemy się wspaniali wrzucając grosik żebrakowi do kapelusza! Na myśl nawet nam nie przyjdzie, że w ten sposób zasilamy w tym człowieku poczucie nędzy i beznadziejności. Mądrzy ludzie powtarzają, że należy dawać wędkę, a nie rybę, ponieważ każdy najbiedniejszy nawet człowiek ma coś, co może zaoferować w zamian za pieniądze. Dawanie jałmużny może być odzieraniem człowieka z godności i potwierdzeniem, że do niczego się nie nadaje. Poza tym uczy niewłaściwego podejścia do pieniędzy i zarabiania oraz patologicznych zachowań.
Jeśli chcesz pomóc, zrób to mądrze. Wybierz odpowiednią fundację czy organizację, w której możesz obejrzeć rachunki i przekonać się, na co są przekazywane twoje pieniądze. Jest takich miejsc dużo. Uważam, że „wrzucanie do kapelusza” to wielka wygoda. Nie musimy się martwic ani interesować nikim i niczym. Wrzucamy grosik i z zadowoleniem myślimy, jacy jesteśmy wspaniali, a nasze ego aż puchnie z dumy. Bez wysiłku. Bez straty czasu. Pomagamy! Jesteśmy dobrzy!
Historia Wiesi to relacja z mądrego pomagania. Nie daje jałmużny, ale czasem pyta żebraka, czy jest głodny i proponuje, że kupi mu coś do jedzenia. Czasem słyszy stek przekleństw, a czasem łzawe podziękowania. W tym drugim przypadku konsekwentnie idzie do sklepu i obdarowuje bezdomnego jakimś pożywieniem.
Otwarta na potrzeby drugiego człowieka zauważyła, że jej sąsiadka samotnie wychowująca troje dzieci jest bez pracy. Zapukała do niej któregoś dnia i zaniosła trochę jedzenia. Barbara ucieszyła się, że ktoś ma takie dobre serce, zaprosiła Wiesię do środka i przez resztę dnia wypłakiwała się na swoje problemy. Potok słów trudno było przerwać, a każda propozycja konkretnego działania czy szukania pracy kwitowana była znanym dobrze: „tak, ale przecież…” Wiesia na odchodnym zaprosiła całą rodzinę na obiad następnego dnia. Nie chciała dawać pieniędzy, ale smutno jej było, kiedy patrzyła na wychudzone maluchy. Cieszyła się natomiast widząc, jak pochłaniają ze smakiem zupę i kotleciki. Kolejnego dnia znowu jakoś tak przypadkiem spotkała całą rodzinę na klatce schodowej i znowu zaprosiła na wspólny posiłek. Trzeciego dnia Barbara stała z dziećmi pod drzwiami Wiesi, kiedy ta wróciła z pracy. Trzeba było wykazać się spora asertywnością, by uprzejmie wytłumaczyć, że Wiesia nie bierze rodziny Barbary na utrzymanie, a jedynie chciała ją nieco wesprzeć. To przykład, który potwierdza, że „dawanie ryby zamiast wędki” może obrócić się przeciwko nam.
Na koniec optymistyczna historia, która jednak ma na celu ostatecznie zniechęcić cię do wrzucania pieniędzy do kapelusza. Otóż pewien pan, nazwijmy go Waldek, siadywał w pewnym dużym mieście na kocyku przy ruchliwym deptaku. Było to w czasach, kiedy żebractwo nie było zbyt popularne. W promieniu kilometrów nie było nikogo więcej, kto stawiałby przed sobą kartonik. Pana Waldka natura obdarzyła fizycznym zniekształceniem, które eksponował w ciepłe dni lata, budząc współczucie przechodniów. Jednak ich serce zdobywały przede wszystkim trzy wdzięczne małe kundelki, które spały wtulone w żebraka. Pan Waldek był cichy i grzeczny, za każde 10 groszy dziękował skinieniem głowy. Wrósł w krajobraz miasta tak bardzo, że nietaktem wręcz było przejść obok niego obojętnie. Ludzie sięgali do portmonetek i dzielili się z nim ostatnimi pieniędzmi. Nikt – lub prawie nikt – nie wiedział, że po spędzonym na żebraniu dniu pan Waldek szedł ze swoimi pieskami na odległy schowany w cieniu kamienic parking i wsiadał do wypasionego mercedesa. Jechał do swojego pięknego domu, otoczonego drzewami, usytuowanego w jednej z najdroższych dzielnic miasta. Podobne wille kupił swoim trzem synom. Wszystko z żebraczego dochodu.
Dzisiaj taka historia nie miałaby miejsca, bo konkurencja „w zawodzie” jest zbyt duża. Ludzie są też coraz bardziej zniechęceni natarczywością żebraków i coraz częściej zamykają swoje portfele. Z pewnego punktu widzenia to dobrze, ponieważ jałmużna wbrew przekonaniom nie jest rzeczą dobrą. Nie rzucajmy groszy do kapelusza. Pomagajmy mądrze i świadomie.