Dzisiaj ponownie o zdrowiu. Zainspirowała mnie – nie ukrywam – wypowiedź jednej terapeutki o tym, że ból jest dobry, potrzebny, a może nawet uzdrawia. Tylko internet jest w stanie przyjąć takie bzdury. Moim zdaniem ból jest tylko sygnałem, informacją o tym, że coś wymaga naszej interwencji, natomiast sam w sobie jest szkodliwy jak każde inne cierpienie. Nie uszlachetnia nas wcale, nie wierzcie w to. Czasem tylko mądry i świadomy człowiek potrafi wykorzystać mękę do tego, by wykrzesać z niej maksimum mądrości i wiedzy. We wszystkim można znaleźć jakąś kroplę dobra, pomiędzy łzami też znajdzie się taka, która niesie miłość oprócz rozpaczy.
Sens bólu fizycznego to zawiadomienie nas o ranie, chorobie, uszkodzeniu ciała. Warto sobie uświadomić, że gdyby nie istniał, nie wiedzielibyśmy, że zjedliśmy coś nieświeżego albo potrzebujemy odpoczynku, albo złamaliśmy kość i należy ją właściwie złożyć. To dla mnie oczywiste. Ból emocjonalny ma ten sam sens – pojawia się, aby pokazać nam, że jakaś część naszej istoty domaga się kochania. To bywa bardziej skomplikowane, ale ogólnie do tego się sprowadza: do wprowadzenia miłości tam, gdzie wcześniej tkwił żal, gniew, wstyd, lęk.
Nie ma innego sensu i celu dla cierpienia. Nie wierzcie proszę „Cierpiętnikom”, którzy próbują Was przekonać, że aby wyzdrowieć, trzeba tarzać się w bólu, przeżywać go wielokrotnie i doceniać mękę. To tak nie działa. Uzdrawia Miłość. Czasem potrzebujemy rozmaitych form pracy, by do niej dotrzeć i ją poczuć, ale to ona jest Świętym Graalem, którego od wieków poszukują ludzie. Ogólnie ból pokazuje brak kochania, więc kiedy się pojawia, zachęca do miłości, a nie do tego, by go analizować. Pamiętajcie proszę, że cierpienie pozbawia nas sił, energii, radości, ochoty do życia. Nie tędy droga.
W pewien sposób nikt z nas od cierpienia nie ucieknie i ono prędzej czy później dopada każdego. Wszyscy mamy na koncie bolesne doświadczenia, więc w jakiś sposób każdy z nas jest zaprawiony w bojach i wie doskonale, co ból przynosi w darze, a co zabiera. Tego drugiego jest niestety więcej, a cena za informację jest moim zdaniem zdecydowanie wygórowana. Oto niedoskonałość świata, w którym żyjemy. Nie można jednak odwracać kota ogonem i mówić, że cierpienie uzdrawia.
I teraz mój własny konkretny przykład. Od dziecka chorowałam na serce. Od przyjaciółki, która ma wgląd, dowiedziałam się, że w moim sercu tkwi „drzazga”. Energetyczny ślad po poprzednim wcieleniu, w którym zostałam zabita (przebita) jakąś włócznią. Spodziewam się, że inny terapeuta zmusiłby mnie niepotrzebnie do ponownego przeżywania tego zdarzenia i samej agonii, abym cierpieniem zapłaciła za uzdrowienie. U podstaw takiego wyboru leżałaby ciekawość mojej historii albo ignorancja i źle pojęta energetyczna wymiana.
Na całe szczęście miałam odpowiednią wiedzę, by przejść terapię według własnego planu. Przez parę tygodni bez pośpiechu pracowałam nad swoim sercem i wypełniałam je codziennie Miłością. Oczyszczałam je Fioletowym Płomieniem, zasilałam energią z Najwyższego Źródła, wzmacniałam energią Reiki. Kiedy odnalazłam w sercu ślady gniewu i żalu – świadomie przeszłam przez proces wybaczania, wykorzystując Medytację na Światło. Efekty okazały się wspaniałe – drzazga zniknęła. Podsumowując uważam, że uzdrowiła mnie Miłość bezwarunkowa, którą się napełniałam oraz oczyszczenie serca z energetycznego brudu, który manifestował się jako gniew, agresja, żal i inne paskudne emocje.
Co ważne: do dzisiaj nie wiem, kto i w jakich okolicznościach przebił mnie włócznią czy dzidą, a może kołkiem od płotu. Nie wiem czy zrobił to od przodu czy z tyłu. Nie wiem, co czuła wtedy osoba, którą wypełniała moja dusza. Nie interesuje mnie to i moim zdaniem odtwarzanie minionego bólu nic do procesu uzdrawiania nie wnosi. Nigdy nie miałam potrzeby, by poznać takie informacje. Ogólnie sama „drzazga” dała mi wystarczającą wiedzę. Skoro przebito mi serce, to oznacza, że nie było w nim miłości. Zabita osoba nie kochała siebie. Nie umiała też kochać innych.
Ponadto – znając psychosomatykę, o której nawet napisałam dla Was książkę Droga do zdrowia – domyślam się, że w tym sercu musiało być dużo gniewu, może też zawiść i agresja. Ważnym czynnikiem było zatem oczyszczenie serca na energetycznym poziomie z takich właśnie paskudnych uczuć. Nie ma tu znaczenia kogo i za co się nienawidzi. Ogólnie uzdrowienie wymaga uleczenie samej nienawiści. Drzazga w sercu pokazywała mi wyraźnie, co jest do zrobienia na poziomie serca.
Kiedy mówimy o poprzednich wcieleniach to nic nie jest takie oczywiste, bo to „moje” poprzednie wcielenie to nie ja. To inna osoba. Pamiętajcie o tym, kiedy macie wyraźne wizje siebie zabijającego kogoś albo znęcającego się nad kimś. To inne wcielenie jest innym ubraniem dla Duszy, która jest częściowo nami. Ale to nie my. Nie wchodźcie w poczucie winy. Jeśli na poziomie ciała przenosimy ślady z innego życia, to dlatego, że w ciele emocjonalnym pozostał nie uzdrowiony zapis czegoś ważnego dla Duszy. I Dusza chorobą czy bólem przypomina nam: zrób z tym porządek.
Ogólnie zatem takie wizje poprzednich wcieleń – często właśnie śmierci w określony gwałtowny sposób (trafienie strzałą, przebicie mieczem lub włócznią, ścięcie głowy, uduszenie) – pokazują, w którym obszarze ciała emocjonalnego usadowił się chory wzorzec. Której części naszego ciała zabrakło miłości. Ciało jest mapą naszych emocji – nic to nowego dla Was, prawda? Ale sama terapia jest w zasadzie prosta: wystarczy oczyścić tę część z negatywnych emocji i wprowadzić tam miłość. Nie trzeba w tym celu odtwarzać całego bólu umierania.
Powiedziałabym jeszcze, że ważna jest sama psychosomatyka. Warto zrozumieć, co symbolizuje serce albo szyja czy oko. To pozwala wnikliwiej pojąć, co było dla nas takie trudne, z czym sobie nie poradziliśmy. Zranienie, uderzenie, cięcie, duszenie nie biorą się znikąd. Doświadcza tego człowiek, który niesie w sobie określony opór wobec miłości, określony gniew, zawiść, wściekłość lub inną emocję. Sam ból, który towarzyszył tamtemu zdarzeniu, nie ma znaczenia. Nie warto się nim karać.
Warto natomiast wiedzieć, że skoro lekcja została przeniesiona na inne ciało, na inne życie, to trzeba ją jak najszybciej odrobić. Najprościej mogłabym to wytłumaczyć w taki sposób: wyobraźcie sobie człowieka, który nie chce i nie umie pokochać siebie. Buduje on w sobie negatywne wzorce generujące brzydkie emocje, np. zawiść i agresję. Proces ten pogłębia się, więc dusza decyduje się zakończyć żywot takiego ciała, jednak zostawia zapis w ciele energetycznym, aby w kolejnym życiu lekcja została odrobiona w innych warunkach. Zapis taki tworzą traumatyczne doświadczenia gwałtownej śmierci.
Fascynujące jest zatem odkrycie tego zapisu, bo to pomaga uzdrowić wzorzec i wypracować jakości oparte na Miłości. Zwróćcie proszę uwagę, że zapis materializuje się najczęściej w postaci choroby, co ułatwia pracę. Nie musimy znać poprzedniego wcielenia czy formy śmierci. Dolegliwości dokładnie wszystko pokazują. Wystarczy znać psychosomatykę i już wiemy, co usunąć z ciała energetycznego i gdzie wprowadzić Miłość. Nie trzeba cofać się do minionego życia i cierpieć ponownie. Naprawdę nie trzeba.
Na koniec dodam, że niewiele wiemy o procesie inkarnacji. Mamy tysiące wizji i obrazów. Wiem, bo też je otrzymuję i rezonują z moim stanem zdrowia czy moimi lękami. Różne wcielenia prowadzą nas do różnych lekcji i indywidualnych odkryć. Ale punktem wyjścia powinno być zawsze uświadomienie sobie, że wszystko, czego potrzebujemy do zrozumienia, rozwoju i uzdrowienia mamy w tu i teraz. W tym wcieleniu, w którym jesteśmy. Nie potrzebujemy znać poprzednich inkarnacji. To nie jest obowiązkowe i można bez tego sobie doskonale poradzić.
To co jest w chwili obecnej, zawiera w sobie całą wiedzę, jaka jest nam niezbędna do zmiany wzorców i uleczenia całego bólu i całego cierpienia, jakie nam towarzyszą. Wszechświat jest w harmonii i ta harmonia daje nam wszystko, czego potrzebujemy. Rzecz zatem nie w uciekaniu od bólu, tylko w zrozumieniu, że największą mądrością jest uwolnienie go poprzez Miłość. Nie chodzi o to by w kółko powtarzać minioną mękę, ale by nauczyć się kochać. Moim zdaniem ten kto widzi uzdrowienie w bólu, nie dostrzega tego, co naprawdę istotne i nie interpretuje właściwie odkrytych zapisów.